Robert Oppenheimer, ojciec bomby jądrowej
Już 21 lipca w kinach zadebiutuje najnowszy film Christophera Nolana, "Oppenheimer". Warto z tej okazji przybliżyć sylwetkę wybitnego amerykańskiego fizyka kierującego Projektem Manhattan, przedsięwzięciem, które wprowadziło naszą cywilizację w erę atomową.
Gdy w 1942 r. postanowiono scentralizować kluczowe prace badawcze i konstrukcyjne amerykańskiego programu atomowego, zwanego od swojej pierwotnej siedziby Projektem Manhattan, Robert Oppenheimer, świeżo wyznaczony na kierownika naukowego nowego ośrodka, zabrał swojego szefa, generała Lesliego Grovesa, do Nowego Meksyku. Oppenheimer kochał tę pustynną, nieprzyjazną, ale czarującą dzikim pięknem krainę. Spędzał tam wakacje przed pójściem na studia i Nowy Meksyk tak go oczarował, że później kupił tam ranczo pod Los Pinos, które nazwał Perro Caliente (czyli gorący pies lub inaczej – hot dog).
Groves, grany w filmie Nolana przez Matta Damona, dał się przekonać Oppenheimerowi, w którego rolę wciela się Cillian Murphy. Zadecydował, że bomba atomowa zostanie skonstruowana w ściśle tajnym ośrodku badawczym wybudowanym wokół zarekwirowanej przez wojsko szkoły z internatem w Los Alamos. Po drugiej stronie pięknej doliny Rio Grande od rancza Oppenheimera.
Geniusz bez Nobla
Dlaczego to właśnie Oppenheimer nazywany jest "ojcem bomby atomowej"? Nie był najwybitniejszym z uczonych zaangażowanych do tego projektu. Fermi, Lawrence, Chadwick, Compton i Franck dostali nagrody Nobla jeszcze przed wojną. Seaborg, Segre, Wigner, Feynman i Bethe otrzymali swoje laury od sztokholmskiego komitetu już po niej. W sumie z Projektem Manhattan związanych było mniej lub bardziej ściśle aż 30 noblistów. Dlaczego żadnemu z tych wybitnych naukowców nie przypisano zasługi stworzenia pierwszej bomby jądrowej?
Dlatego, że genialnie nimi wszystkimi zarządzał. Ten wysoki, chudy, palący papierosa za papierosem i podatny na ataki depresji charyzmatyczny fizyk był niesłychanie skutecznym organizatorem. Dlatego właśnie generał Groves, który kierował całym amerykańskim programem atomowym, wybrał go na szefa najważniejszego laboratorium w Los Alamos. Sam był natchnionym administratorem i szybko się poznał na Oppenheimerze. Potrzebował właśnie kogoś takiego. Kogoś, kto ma fantastyczny zmysł organizacyjny. I przy okazji rozumie, co mówią jego podwładni. On sam nie rozumiał. Oppenheimer zaś w fizyce teoretycznej, teorii kwantowej i badaniach nuklearnych czuł się jak ryba w wodzie.
Nie szkodzi, że komunista
"Byłem członkiem chyba każdej organizacji komunistycznej na Zachodnim Wybrzeżu" żartobliwie wpisał Oppenheimer do kwestionariusza, gdy w 1942 roku angażowano go do Projektu Manhattan. I faktycznie był. Ten wszechstronnie wykształcony, pochodzący z bogatej rodziny, kochający malarstwo, hinduską mitologię i jazdę konną syn żydowskiego emigranta z Niemiec, nigdy nie krył się ze swoimi lewicowymi poglądami. FBI miało go ciągle pod lupą. Był obserwowany i przesłuchiwany, wielokrotnie, nawet gdy już kierował Los Alamos. Wcześniej przez długi czas jego nazwisko znajdowało się na "czarnej liście" podejrzanych osób, które mają zostać natychmiastowo prewencyjnie aresztowane w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa narodowego.
Wszyscy wiedzieli o jego sympatiach. A mimo to Groves, który osobiście odpowiadał już tylko przed prezydentem Stanów Zjednoczonych, wydał rozkaz, by zignorowano wszystkie poszlaki i domysły co do tego, że Oppenheimer jest sowieckim szpiegiem i że może sabotować Projekt Manhattan. Dlaczego? Dlatego, że był absolutnie nieodzowny. Nie można było skonstruować bomby atomowej bez Oppenheimera. Co ciekawe, można to było zrobić bez Alberta Einsteina. Najsłynniejszy geniusz XX wieku w ogóle nie brał udziału w Projekcie Manhattan. Nawet o nim nie wiedział, ponieważ miał lewicowe poglądy. I został uznany za zagrożenie dla bezpieczeństwa całego przedsięwzięcia. Oppenheimer zaś, który był członkiem komitetów, chodził na spotkania, znał amerykańskich komunistów, a nawet wysyłał własne pieniądze na pomoc Brygadom Międzynarodowym walczącym w wojnie domowej w Hiszpanii, miał certyfikat dostępu do najbardziej tajnych informacji i kierował najważniejszą placówką programu atomowego. Bo był aż tak dobry w tym, co robił.
Kluczowy człowiek
Gdy w 1942 r. Ernest Lawrence, przyjaciel Oppenheimera, wynalazca cyklotronu, za który w 1939 r. dostał nagrodę Nobla, wciągnął go do Projektu Manhattan, przyszły "ojciec bomby atomowej" poczuł się jak ryba w wodzie. Program działał już od ponad dwóch lat. Trwały zaawansowane prace badawcze nad pozyskaniem materiałów rozszczepialnych, niezbędnych do konstrukcji bomby. W całych Stanach Zjednoczonych budowano kompleksy przemysłowe, których jedynym zadaniem była produkcja na rzecz programu atomowego. Oppenheimer dołączył do projektu dopiero jakby w jego połowie. Ale odcisnął na nim swoje piętno.
Nie tylko dzięki fenomenalnym zdolnościom organizacyjnym i determinacji napędzanej bezsennością, nikotyną oraz obsesją. Oppenheimer kompletnie nie nadawał się do eksperymentów. W laboratorium był jak słoń w składzie porcelany. Ale za to był fantastycznym teoretykiem. Miał umysł ostry jak brzytwa. Nie tylko potrafił zrozumieć, co mówią do niego Lawrence, Fermi, Teller czy Szilard, ale też dołożyć coś od siebie, zauważyć prawidłowość, intuicyjnie znaleźć rozwiązanie problemu i popchnąć wszystko do przodu. Aż do samego końca.
Ciężar obowiązku
Oppenheimer, jak sam później przyznawał, nie poddawał się wątpliwościom i nie pozwalał sobie na dylematy moralne w trakcie prac nad bombą. Wiedział, czym ona jest, wiedział, co oznacza dla świata i ludzkości jej skonstruowanie, ale odsunął to od siebie i skupił się na swojej pracy. Po teście Trinity, gdy na pustyni opodal Alamogordo dokonano w lipcu 1945 r. pierwszej udanej próby atomowej, co będziemy mogli zobaczyć na ekranach kinowych w nowym filmie Nolana, Oppenheimer odczekał kilka godzin i pojechał czołgiem do punktu zero. Żeby z satysfakcją naocznie się przekonać o swoim sukcesie. I zacytować Bhagawadgitę – "stałem się Śmiercią, niszczycielem światów".
W trzy tygodnie później zrzucono jego bomby najpierw na Hiroszimę, a potem na Nagasaki. I razem z raportami o dziesiątkach tysięcy ofiar, pojawiły się wyrzuty sumienia. Oppenheimer zobaczył krew na swoich rękach. Nie tylko tych, którzy zginęli w tych dwóch miastach, ale też wszystkich, którzy mogą zginąć w przyszłości od atomowego ognia, który pomógł sprowadzić na świat.
Pacyfizm i przesłuchania
Wielkie, zwycięskie bitwy, nawet te toczone w całkowitym sekrecie, w tajnych ośrodkach badawczych w Nowym Meksyku, potrzebują swoich bohaterów. Po wojnie Oppenheimer stał się sławny i zyskał status celebryty większy niż gwiazdy Hollywood. Został głównym doradcą nowoutworzonej Komisji Energii Atomowej. Zyskał wysoką pozycję i prestiż. I zaczął je wykorzystywać. W duchu pacyfizmu nawoływał do ścisłej kontroli energii nuklearnej. Do zaprzestania wyścigu zbrojeń ze Związkiem Radzieckim. Do wstrzymania się od badań nad jeszcze potężniejszą i bardziej niszczycielską bronią termonuklearną. Jego pacyfistyczna postawa miała niestety wrogów. I wśród kolegów-naukowców, i wśród polityków, którzy chcieli grać ostro z ZSRR.
Gdy w 1949 r. Sowieci przeprowadzili swój pierwszy test bomby atomowej, posługując się zresztą wykradzionymi przez szpiegów dokumentami Projektu Manhattan, pacyfizm Oppenheimera i jego nawoływanie do rozbrojenia stały się mocno niewygodne dla amerykańskich decydentów. Wznowiono śledztwo FBI i w 1953 r. prezydent Eisenhower poprosił słynnego fizyka o rezygnację i zaprzestanie głoszenia swoich idei. Oppenheimer odmówił i domagał się publicznego dochodzenia.
Późniejsze publiczne przesłuchania miały, poprzez wyciągnięcie na światło dzienne dawnych powiązań z ruchem komunistycznym oraz kontaktów z uczonymi podejrzanymi o zdradę Projektu Manhattan, zdyskredytować Oppenheimera. Nie udało się. Zarówno opinia publiczna, jak i świat nauki stanęły po jego stronie. Gdy Edward Teller, współpracownik z czasów wojny i konstruktor pierwszej amerykańskiej bomby wodorowej, złożył zeznania przeciw Oppenheimerowi, sympatia wszystkich pozostała po stronie tego drugiego. A Teller został wyrzutkiem, pogardzanym przez społeczność naukową. Mimo tego jednak Oppenheimer został odsunięty. Odebrano mu dostęp do tajemnic państwowych i certyfikat bezpieczeństwa. Tak, jakby rzeczywiście był zdrajcą.
Ostatnie lata
Przez jakiś czas jeszcze Oppenheimer nauczał na uniwersytecie, podróżował po Europie i Japonii z wykładami o historii nauki i jej roli w społeczeństwie. Przeniósł się z rodziną do domu na plaży na Wyspach Dziewiczych i poświęcił pracy naukowej. W 1963 r. prezydent Kennedy przyznał mu prestiżową Nagrodę Enrico Fermiego, jako uznanie zasług, zadośćuczynienie i przeprosiny za histeryczny, antykomunistyczny, pokazowy proces z 1953 r. W 2022 r. Oppenheimer został w pełni zrehabilitowany, gdy po 70 latach administracja prezydenta Bidena cofnęła decyzję o odebraniu mu wtedy certyfikatów bezpieczeństwa. Sam "ojciec bomby atomowej" tego już nie dożył. Zmarł na raka w 1967 roku.
Jego historię, zwłaszcza zaś wydarzenia związane z Projektem Manhattan i testem Trinity, będzie można zobaczyć na ekranach kinowych już od 21 lipca. Właśnie tego dnia odbędzie się premiera nowego filmu Christophera Nolana, "Oppenheimer".